czwartek, 16 kwietnia 2020

Historia bardzo dziwnego obrazu (i bardzo dziwnej piosenki)

Cześć,

Mam nadzieję, że te bardzo dziwne święta udało Wam się spędzić w miarę bezboleśnie a nawet miło. Ja zaangażowałem się w tzw. międzyczasie w jeszcze jeden projekt, o którym później, i publikacja przesunęła mi się na dziś, ale prędzej czy później wiadomo było, że nastąpi moment, kiedy do Was wrócę. Mam nadzieję, że już słuchaliście zajawkowego podcasta, jeśli nie, to zapraszam tutaj.

Czytając tytuł dzisiejszej notki mogliście się zdziwić - przynajmniej ci, którzy mnie znają - bo jeśli wziąć pod uwagę mój stosunek do sztuki, to możecie sobie wyobrazić mnie piszącego o wszystkim, ale nie o obrazach. A jednak, mimo że na wystawie sztuki ostatni raz byłem niemal trzy lata temu, to jeden obraz wyjątkowo mnie zafascynował. A wszystko dzięki muzyce.

Był to bowiem jeden z ulubionych obrazów Freddiego Mercury'ego. Tak ulubionych, że według relacji kolegów z zespołu, brał on ich do Tate Modern, gdzie obraz wisi, i sadzał przed nim, żeby na niego patrzyli. A skoro o Freddiem mowa, to słówko o tym, jaki mam stosunek do twórczości Queen. Wiadomo, że największą popularność zyskała ona na początku lat 90., kiedy lider grupy po walce z wirusem HIV zmarł na AIDS. Miałem wtedy niecałe 10 lat i również ja zainteresowałem się tą muzyką w tym czasie, zaczynając oczywiście od kupowanych mi przez rodziców wydawnictw w rodzaju Greatest Hits. Zgłębiając temat dalej, już będąc bardziej świadomym, ponaddwudziestoletnim odbiorcą, dokopałem się do relatywnie wczesnych nagrań zespołu, z płytą "A Night at the Opera" na czele.



Ten album Queen był dla mnie w ogóle początkiem przygody z rockiem progresywnym.
Ten (i rok późniejszy, bliźniaczy niejako "A Day at the Races") album kończy niejako "ambitny" okres twórczości grupy. Muzyka się zmieniała, zmieniał się zespół Queen, ale dzięki tej płycie miałem zawsze sentyment do jej działalności w pierwszej połowie lat 70., pomimo że stroniłem od części utworów, które wydawały mi się za trudne. Aż do momentu, kiedy się przemogłem i wysłuchałem drugiego w kolejności wydawania albumu Queen II.

Tak, koncepcja z tego zdjęcia z okładki została później wykorzystana w teledysku do "Bohemian Rhapsody".

Ten album jest trudny, ciężko się go słucha, nie pochodzi z niego wiele hitów (może poza "Seven Seas of Rhye"), ale jak to często bywa, zyskuje przy bliższym poznaniu. Mnie zafascynował przede wszystkim jeden utwór, o takim bardzo dziwnym tytule "A Fairy Feller's Master Stroke". A jak mi się trafia coś takiego dziwnego, to szukam dalej. I znalazłem bardzo dużo ciekawych rzeczy.

Tytułowy "A Fairy Feller's Master Stroke" to obraz, namalowany przez brytyjskiego wiktoriańskiego artystę Richarda Dadda. Dadd był dobrze zapowiadającym się malarzem, obecnym w kręgach angielskiej bohemy, aż do momentu kiedy wyjechał do Egiptu na wakacje i dostał tam udaru słonecznego. Od tego czasu miał problemy z psychiką; i jakkolwiek uważanie się za Ozyrysa było niespecjalnie szkodliwe, to już widzenie w swoim ojcu inkarnacji Szatana i zabicie go było już interpretowane zupełnie inaczej.

Wikipedia pokazuje artystę przy pracy. Przyznajcie, ma on w sobie coś niepokojącego...
Dadd został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, gdzie jednak pozwolono mu pracować. W czasie izolacji stworzył kilka dzieł, a omawiane tutaj powstawało całe 9 lat. Można powiedzieć, że Dadd siedząc w psychiatryku miał dużo czasu to mógł się poświęcić, ale... Proszę sobie nie wyobrażać że mamy tu do czynienia z "Bitwą pod Grunwaldem" - to w sumie malutki obrazek o wymiarach 26 na 21 cali. Jest jednak namalowany bardzo szczegółowo, precyzyjnie i mieści się na nim tyle różnych dziwnych szczegółów, że serio przyciąga wzrok i wzbudza zainteresowanie.

Przyjrzyjcie się dokładnie jak tego wszystkiego jest tutaj dużo!!!
Podejrzewa się, że artysta Dadd miał jakąś postać schizofrenii. I chyba dlatego był w stanie stworzyć dzieło z tak wieloma odniesieniami, czy to do mitologii staroangielskiej, czy do dzieł Szekspira, czy nawet do końca nie wiadomo do czego. Taki strumień świadomości, który można chyba przyrównać nieco do "Finnegan's Wake" Joyce'a, w którym też nie do końca wiadomo o co chodzi. Są tu postaci z dziecięcej wyliczanki ("Soldier, sailor, tinker, tailor"), są postaci stricte szekspirowskie jak król wróżek Oberon z żoną Titanią, jest w końcu "dandys-wróżka, zaciekawiający swoją pannę-przyjaciółkę" (w której to postaci niektórzy analizujący tekst dopatrywali się nawet próby coming outu Freddiego Mercury'ego).

Obraz Sir J. N. Pattona, przedstawiający scenę ze "Snu nocy letniej", a mianowicie kłótnię Oberona i Titanii. Pózniej artysta namalował jeszcze "Pogodzenie się Oberona i Titanii". Niezła fucha. Reprodukcja za wikipedią.

A słuchając piosenki Queen, zwłaszcza że ktoś zadał sobie trud żeby pokazać wszystkie szczegóły tak, jak Freddie o tym śpiewa, możemy sobie obejrzeć detale tego nieco psychodelicznego obrazu.

A sama płyta też jest warta przesłuchania. Tym bardziej, że wbrew utartemu stereotypowi, wszyscy muzycy Queen (choć w różnym stopniu) pisali piosenki, na rzeczonym "Queen II" pierwszych kilka utworów jest choćby autorstwa Briana Maya. I jest to bardzo urozmaicona płyta, znajdziemy tam ballady, ale też sporo ostrego rockowego grania i ta odrobina psychodeli, o której pisałem dziś.

A jak Wam się podoba obraz, piosenka czy płyta? Piszcie :)

PS Dowodem na to, że nie należy tłumaczyć pewnych rzeczy jest znaleziony przeze mnie polski tytuł dzieła. Otóż jakkolwiek "Fairy Feller's Master Stroke" dla nas nieanglojęzycznych z urodzenia brzmi zaciekawiająco, tajemniczo, nawet intrygująco, tak "Mistrzowskie cięcie baśniowego drwala" wygląda, przynajmniej dla mnie, nieco dziwnie. Zresztą, jestem w posiadaniu radzieckiego śpiewnika z tekstami Beatlesów pt. "Песни Ливерпульской Четверки" i tam również postanowiono przetłumaczyć przynajmniej tytuły. Wychodzi dziwnie (za www.avito.ru)


2 komentarze:

  1. to była pierwsza piosenka z tego albumy co mi wpadła w ucho od początku. Miała taki bajkowy klimat, a słów i tak nie rozumiałem. Teraz nabiera dodatkowych barw

    OdpowiedzUsuń
  2. To słówko w temacie Queenu i Radomia równocześnie - można znaleźć na Youtube piosenkę "Radomian Rhapsody" w wykonaniu kabaretu Świerszczychrząszcz. Jest... interesująca. Jako rodowita Radomianka nie potrafię się do niej jednoznacznie ustosunkować.

    OdpowiedzUsuń

Ale że Dudka na mundial nie wzięli czyli czy Jerzy Dudek był dobrym bramkarzem?

Ostatnio dużo było w sportowym internecie wspominek z finału Ligi Mistrzów w 2005 roku, kiedy Liverpool w drugiej połowie odrobił trzy gole...